Susza w naszym klimacie nie powinna być żadnym zaskoczeniem. Problem w tym, że wciąż nie jesteśmy do niej odpowiednio przygotowani. Co gorsza, nie mamy planu, jak to zmienić.
Niewiele brakowało, a panująca w ostatnich tygodniach susza miałaby wpływ nie tylko na polską gospodarkę, ale także poważnie zakłóciłaby polityczny kalendarz. Wobec problemów związanych z uciążliwym żywiołem, całkiem realnie brano pod uwagę wprowadzenie stanu klęski żywiołowej. A to spowodowałoby, że planowane na wrzesień referendum i październikowe wybory parlamentarne nie odbyłyby się w wyznaczonych terminach. Zgodnie z konstytucją, w czasie stanu nadzwyczajnego, a takim jest stan klęski żywiołowej, oraz w ciągu 90 dni od jego zakończenia, nie przeprowadza się głosowań ogólnokrajowych. Dla wielu jednak te potencjalne problemy polityczne musiały mieć drugorzędne znaczenie wobec namacalnych skutków suszy. Z nimi zmagać trzeba będzie się jeszcze długo, także po ustaniu upałów.
Normalna sprawa
Choć susza sama w sobie to zjawisko ekstremalne, to jednak jego występowanie nie jest w naszym klimacie niczym wyjątkowym. – Z analizy danych pochodzących z obserwacji w dłuższym czasie, czy nawet ze źródeł pisanych z czasów, gdy nie prowadzono profesjonalnych pomiarów, wynika, że susze w naszym kraju to coś normalnego. Czasami w większej, a czasami w mniejszej skali, ale obserwuje się je średnio co około cztery lata. Można śmiało stwierdzić, że susze w naszym kraju były, są i będą – mówi Grzegorz Walijewski, hydrolog z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Czym zatem jest i skąd bierze się susza? – Susza to długotrwały – ponad 20-dniowy – brak lub bardzo małe opady deszczu, powodujące zmniejszanie się nie tylko zapasów wód powierzchniowych i podziemnych, ale również zawartości pary wodnej w atmosferze. Stan ten jest określany jako susza atmosferyczna – dodaje.
Kiedy do niedoboru opadów dodamy upały i dużą prędkość wiatru, to efektem jest większe parowanie i przesychanie powierzchniowych, a następnie głębszych warstw gleby. To może doprowadzić do suszy glebowej. Z kolei straty w zapasach wody w głębszych warstwach gleby mogą skutkować suszą hydrologiczną – odpływ wód gruntowych do wód powierzchniowych jest mniejszy, więc zmniejsza się przepływ wody w rzekach. W gruncie rzeczy cała sprawa jest jednak znacznie prostsza. – Brakuje nam deszczu. Z naszego punktu widzenia najlepiej, aby wystąpiły opady ciągłe. Takie, które systematycznie zasilą wody powierzchniowe i odbudują wody podziemne. Woda musi przesiąknąć w grunt. Taka możliwość występuje wówczas, gdy deszcz nie jest gwałtowny, ale trwa długo – zaznacza Grzegorz Walijewski.
Sucho prawie wszędzie
O skali suszy i o tym, jakich regionów i jakiego rodzaju upraw dotyczy ona najbardziej, na bieżąco informuje Instytut Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa. Z jego sierpniowego raportu wynika, że susza najbardziej dotknęła uprawy roślin strączkowych. Tego rodzaju susza wystąpiła w ponad 96 proc. gmin naszego kraju na powierzchni przeszło połowy gruntów ornych. W kilku województwach suszą w tym zakresie zostały dotknięte wszystkie gminy. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w uprawie ziemniaka, bo powierzchnia, gdzie wystąpiła taka susza, przekracza 53 proc. Problemy nie ominęły też m.in. krzewów owocowych, chmielu, tytoniu czy kukurydzy. Co te, nomen omen, suche dane oznaczają realnie? – To obniżenie plonów o 20 proc. w skali gminy w stosunku do tych uzyskanych w średnich wieloletnich warunkach pogodowych – mówi prof. Andrzej Doroszewski z Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa. – Dla jednego rolnika będą to straty na poziomie 5 proc., ale dla innego 40–50 proc. – podkreśla. Te problemy znajdą swoje odbicie na rynku. – Na pewno ceny mogą iść trochę w górę. Jednak jeśli chodzi o zboża, to może to być problem regionalny – mówi prof. Doroszewski i zaznacza, że susza jest tak duża, że nawet jeśli popada deszcz, to w kwestii zbiorów już niewiele to zmieni.
Kolejny cios dla rolników
Susza swój główny cios wymierzyła więc w rolników. Ci po stratach finansowych związanych choćby z rosyjskim embargiem na produkty spożywcze, teraz będą musieli zmierzyć się ze szkodami, jakie wyrządził im żywioł. Częściowo ma je zrekompensować pomoc rządowa. Minister rolnictwa Marek Sawicki zadeklarował, że wyniesie ona około 488 mln zł. Z tej kwoty blisko 450 mln zostanie przeznaczonych bezpośrednio na pokrycie strat związanych z suszą. Na pomoc liczyć mogą te gospodarstwa, których straty wynoszą 30 proc. średnich dochodów z ostatnich lat. Przedstawiciele rolników podkreślają jednak, że straty, jakie spowodowała susza, są zdecydowanie większe i pomoc deklarowana przez rząd jest niewystarczająca. Niezależnie jednak od konkretnych kwot, rolnicy i tak są w tym momencie w mniejszym lub większym stopniu uzależnieni od pomocy publicznej. Czy można było tego uniknąć? Na rynku ubezpieczeń dostępne są także te obejmujące nie tylko straty związane np. z gradobiciem, ale także te uwzględniające rekompensatę za skutki suszy. Jednak decyduje się na nie śladowa liczba polskich rolników. Dzieje się tak głównie ze względów finansowych. Z informacji przytaczanych przez portal biznes.pl wynika, że koszt takiego ubezpieczenia od 1 ha to ok. 250–400 zł. Nic więc dziwnego, że wielu rolników na taki wydatek po prostu nie stać.
Nie tylko pola i sady
Susza szkodzi jednak nie tylko uprawom, rolnikom czy hodowcom. Utrzymujące się przez dłuższy czas brak opadów i bardzo wysokie temperatury stanowią olbrzymie zagrożenie także dla polskich lasów. Największym kłopotem są oczywiście pożary, o które w czasie suszy zdecydowanie łatwiej. Takie warunki sprzyjają bowiem ludzkiej nieostrożności, nieodpowiedzialności czy zwykłej głupocie, a więc częstym przyczynom zaprószeń ognia. – Według ostatnich danych, od początku roku odnotowaliśmy 9,5 tys. pożarów w całym kraju. Przeciętny zasięg jednego pożaru to 0,31 ha. W samym sierpniu odnotowaliśmy 3350 pożarów. Zwykle okres szczytowy przypadał na kwiecień-maj, w tym roku w związku z suszą jest to właśnie sierpień – informuje o sytuacji dotyczącej lasów Anna Malinowska, rzecznik Lasów Państwowych. Choć pożarów było sporo, to jednak na szczęście obyło się bez większych tragedii. Same pożary w lasach, podobnie jak straty związane z uschnięciem młodych i słabo zakorzenionych drzew, mają jednak swoją cenę. – Straty związane z pożarami szacujemy na kwotę do 4 mln zł. Dopiero jesienią będziemy w stanie oszacować straty związane z uschnięciem młodych drzew i koniecznością posadzenia w ich miejsce nowych – mówi rzecznik Lasów Państwowych.
W niektórych miejscach kraju nie trzeba było jednak iść do lasu czy na pole uprawne, by ze skutkami suszy zmagać się bezpośrednio. I to nawet podczas zwykłych codziennych czynności. Z informacji z końcówki sierpnia, uzyskanych od Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, wynika, że lokalne ograniczenia w dostępie do wody dotknęły 71 powiatów w 10 województwach. W ruch musiały więc iść beczkowozy, władze lokalne uruchomiły dodatkowe punkty poboru wody, a także wprowadzono ograniczenia w dostępie do niej w określonych godzinach.
Skutki można łagodzić
Susza jest zjawiskiem niezależnym od człowieka i nie da się przed nią ustrzec ani jej zapobiec. To, co jednak można zrobić na pewno, to spróbować ograniczać jej skutki. Od czego zacząć? Przede wszystkim trzeba racjonalnie gospodarować zasobami wody. – Aby zapobiegać skutkom suszy, należy dążyć do zatrzymania wody w zlewni. Można to uzyskać poprzez działania techniczne, jak budowa zbiorników retencyjnych, i nietechniczne, takie jak zwiększanie retencji obszarów zurbanizowanych poprzez zmniejszanie uszczelnienia powierzchni terenu, tworzenie i zachowanie naturalnej retencji poprzez zalesianie terenów o niskiej przydatności dla rolnictwa, odtwarzanie starorzeczy i obszarów bagiennych – wymienia Anna Małysz, rzecznik Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Poznaniu. Dlatego ważne jest to, aby z technologii efektywnego gospodarowania wodą korzystano w przemyśle i rolnictwie. Ponadto nawyki oszczędzania wody może wyrobić sobie każdy z nas. – Te działania muszą być praktykowane w perspektywie długoterminowej oraz w skali ogólnokrajowej, ponieważ tylko wówczas ich efekt będzie widoczny – podkreśla Anna Małysz.