Bandyta bierze wszystko
Hazard, jak każde uzależnienie, zabiera wszystko: rodzinę, przyjaciół, życie. Uzależniony wpada w matnię, kradnie, podporządkowuje życie jednemu celowi. Wszystko odbywa się w zaciszu kasyn i salonów gry. Rzadko wychodzi na powierzchnię.
Joanna Sopyło
Zbyszek po raz pierwszy na automaty poszedł w drugiej klasie liceum. W sali obok stali „jednoręcy bandyci”, więc szybko przeniósł się właśnie tam. W trzeciej klasie zaczął grać z kolegami w pokera. To jednak nie były jego hazardowe debiuty. Zapytany o pierwszą w życiu grę uśmiecha się i po chwili mówi: - Tak naprawdę to graliśmy z kolegami na pieniądze jeszcze w podstawówce. W III i IV klasie szkoły podstawowej zaczynał od tzw. kubków, parapetków, i dmuchanek. Gry były dziecinne, ale pieniądze jak najbardziej dorosłe i rzeczywiste. Już wtedy nie traktował tego jak zabawy. – Bardzo często dochodziło do tego, że spóźniałem się na lekcje, bo trzeba było dokończyć jakąś emocjonującą rozrywkę. Już wtedy nie potrafiłem traktować tej gry jako zabawy i szukałem okazji do grania, bez względu na to, czy wygrywałem czy przegrywałem – wspomina. Jego główną motywacją do grania były pieniądze. – Szukałem sposobu na zarobienie. Gdy wygrałem na automacie pierwszą większą sumę, okazało się, że jest to więcej, niż zarobiłbym przez kilkanaście godzin pracy – tłumaczy.
Zofia może opowiadać o uzależnieniu męża z innej perspektywy. Wie, jak czuje się osoba oszukiwana przez długi czas. Dopiero po kilku latach, już w krytycznym momencie, dowiedziała się, co mąż robił za jej plecami. Marek zmieniał pracodawców, tłumacząc, że nie wypłacają mu pensji, czasem był na bezrobociu. Mówił, że pisze skargi do Państwowej Inspekcji Pracy, ale tylko mówił. Mówił wiele rzeczy, aż w końcu wyszedł i nie wracał przez trzy tygodnie. Gdy Zofia pogodziła się z jego śmiercią, zadzwonił domofon. Wyszło na jaw, że zdefraudował pieniądze z firmy, w której pracował, po to, żeby grać. – To był inteligentny facet, potrafił sprytnie oszukiwać. Gdy wrócił, myślałam, że jest w tym momencie, po którym może być tylko lepiej – przyznaje Zofia. Myliła się i nie przewidziała, że hazard okażę się na tyle kuszący, żeby napisać rodzinie, że nie chce się jej znać. Dopiero, gdy zaczęła zbierać pewne elementy z przeszłości okazało się, że sygnały świadczące o uzależnieniu pojawiały się – wściekłość przy brydżu, znikanie pieniędzy, ale przecież nikt nigdy nie wierzy, że takie rzeczy przytrafiają się właśnie jemu.
Zaraz po alkoholizmie
To tylko część zjawiska, jakim jest uzależnienie od hazardu. Branża hazardowa rozwija się w Polsce w zastraszającym tempie, a w konsekwencji przybywa uzależnionych.
W 2008 roku Polacy wydali na gry hazardowe 17 mld złotych, czyli w porównaniu z rokiem wcześniejszym o 42 proc. więcej. Prawie połowa (40 proc.) wszystkich pieniędzy przeznaczana jest na „jednorękich bandytów”. Ich liczba również wzrasta w najszybszym tempie. W 2005 roku punktów z automatami było 9,6 tys., a w 2008 roku już 24 tysiące.
20 proc. z 17 mld zł trafia do Totalizatora Sportowego, a 12 proc. do kasyn. Można powiedzieć, że część wydatków przeznaczana jest na zakłady sportowe czy automaty zręcznościowe, które pozornie nie są groźne. Jednak właśnie najczęściej od niewinnych zabaw zaczyna się uzależnienie. Osoba poszukująca wrażeń lub ucieczki w inny świat szybko nasyci się prostymi grami i zaangażuje w formy bardziej radykalne, zgodnie z przysłowiem: apetyt rośnie w miarę jedzenia. Brak wystarczającej siły psychicznej nie sprzyja panowaniu nad apetytem. Gdy apetyt staje się silniejszy niż cokolwiek innego, gracza przestaje interesować rodzina, praca, jego dotychczasowe hobby, a jedynym celem staje się zdobycie pieniędzy i kolejne gry. Ponieważ staje się to wstydliwe, pojawia się kac moralny, zaczyna się ukrywanie problemu.
Żądza pieniądza i adrenaliny
Tak właśnie robił Zbyszek, gdy zaczął wygrywać pierwsze poważniejsze pieniądze. Latem 1980 roku wraz z kolegami wyjechał po raz pierwszy na Zachód, na saksy do Wiednia. W wolnej chwili trafili na Prater, a tam do salonu z automatami. Wszyscy wrzucili po kilka żetonów, dobrze się bawili, ale Zbyszek, w przeciwieństwie do kolegów, chciał grać dalej. Nie upierał się jednak przy swoim. – Pomyślałem: wrócę tu jutro, ale sam – wspomina. Oczywiście wrócił. Wygrał 500 dolarów, poszedł na dobry obiad, zabawił się, jak mówi, nie żałował sobie niczego. Wtedy też po raz pierwszy pomyślał, że w tak krótkim czasie zarobił dużo więcej, niż pracując normalnie. Pieniądze go uszczęśliwiały. To właśnie chęć ich posiadania pchała Zbyszka, chłopaka z rodziny, w której się nie przelewało, do dalszej gry.
Mężowi Zofii chodziło przede wszystkim o adrenalinę. – Nawet gdy całą rodziną kiedyś grywaliśmy w brydża, on jedyny podchodził do tego śmiertelnie poważnie. Denerwował się, jakby była to gra o życie – wspomina. Marek, mężczyzna spolegliwy, ale jednocześnie robiący to, co chciał. Mówił jedno, ale i tak robił drugie. Tak jak z wnioskami do Państwowej Inspekcji Pracy.
Skarbonki, kradzieże i defraudacje
Gdy koledzy Zbyszka wyjechali z Wiednia, on tam został. Nie martwiło go to, że nie ma pracy – przecież znalazł swój sposób na zarabianie. Wygrane przynosiły mu ulgę, ale przegrana dawały poczucie porażki. Zawsze miał nadzieję, że wygra pieniądze, ale nie udało mu się to i wracał do domu nie tylko z poczuciem winy, ale i z długami. Oczywiście nie przyznał się do tego, co zrobił, a jako wytłumaczenie podał historię o kradzieży dokumentów i konieczności wykupienia ich za zarobione pieniądze. Już wtedy wiedział, że grać nie powinien, ale uważał tak jedynie ze względu na konsekwencje finansowe, a nie psychiczne. Jak sam mówi: - Nie było dla mnie ważne, że przez trzy miesiące pobytu w Wiedniu praktycznie nikogo nie poznałem, że miałem 10 kg niedowagi, że w końcu oszukiwałem najbliższe mi osoby – opowiada. Wtedy postanowił, że będzie zarabiał w spółdzielni studenckiej, a grać nie będzie.
Typowe objawy fazy krytycznej: nieregularne odżywianie się, silne przeżywanie porażki i nieodparta chęć odegrania się, zaniedbywanie wyglądu zewnętrznego, składanie przysiąg abstynencji. Między tą fazą a kolejną granicę stanowi „utrata kontroli” – wszystko zostaje podporządkowane graniu. Pieniądze zdobywa się kradzieżami, jak w przypadku męża Zofii, od dzieci ze skarbonki, a w końcu poważnymi malwersacjami czy defraudacjami służbowych pieniędzy, o ile ma się jeszcze wtedy pracę.
Kocham, ale krzywdzę
Zbyszek oczywiście wrócił do grania, po miesiącu. Przepuścił pieniądze z konta dolarowego matki. Gdy się otrząsnął, bardzo to przeżywał. Ale tylko na sposób znany hazardzistom. Czy naprawdę w tym momencie czuł jakąkolwiek skruchę? Napisał listy, w którym do wszystkiego się przyznał. – Świat moich wartości został poważnie nadszarpnięty – mówi. Czuł się dziwnie, bo na chwilę otrzeźwiał, wrócił do normalnego świata, jednak na tym etapie to tylko chwilowe przebłyski. Poza grą nie ma innego życia. Później przegrywał kolejne pieniądze. Coraz częściej był zły, ograniczył kontakty z dziewczyną. Bagno wciągało go coraz bardziej, a może sam się do niego pchał i za bardzo ruszał? Gdy przegrał na automatach pieniądze przeznaczone na ślub brata, otrząsnął się i nie grał przez pięć lat.
To nadal objawy fazy krytycznej, ale już niebezpiecznie zbliżające do fazy chronicznej, w której następują okresy długotrwałego grania, wycieńczenie organizmu, psychozy, panika.
Zbyszek ukończył studia na SGPiS – Szkoła Głównej Planowania i Statystyk (obecnie SGH – przyp. red.) i w 1984 roku ożenił się. Tak samo jak Zofia, jego żona nic nie wiedziała o uzależnieniu. Zarówno Zbyszek, jak i Marek oszukiwali osoby, które kochali, o które zabiegali, na których im zależało. I to nie raz, ale wielokrotnie. Uzależniony nawet nie zauważa, gdy oddala się od bliskich, czasem nawet nie zdaje sobie sprawy, że rodzina go opuściła. A jeżeli ona trwa przy nim, może mieć problem z uzmysłowieniem sobie, że jest uzależniony.
Karuzela z fazami
Gdy żona dowiedziała się o nałogu Zbyszka, wyrzuciła go z domu, przez trzy miesiące mieszkali oddzielnie. Pogodzili się dopiero, gdy znalazł pracę, wynajął mieszkanie, nie grał. Nie trwało to długo, bo cztery miesiące – znów poszedł grać. Kolejne powroty do gry i ciągła huśtawka spowodowały, że któregoś razu wrócił do pustego mieszkania. Gdy znalazł żonę u teściów i po długich namowach udało mu się z nią porozmawiać, dowiedział się, że pozew o rozwód leży od dwóch miesięcy w sądzie.
Zofia inaczej zareagowała na wieść o nałogu męża. Wyciągała rękę, spłacała jego długi. Dzisiaj mówi: – Znajomi twierdzą, że w tej sytuacji zrobiłam, co mogłam. Czasem myślę - może mogłam być ostrzejsza, bardziej zdecydowana i konsekwentna?
Nie da się powiedzieć, co należy zrobić w takiej sytuacji – każdy przypadek jest inny, nie można jedną miarą mierzyć obydwu. Nigdy nie można leczyć się samodzielnie, bo tylko pozorne wychodzenie z hazardu. Objawem jednej z faz są etapy grania i niegrania, występujące naprzemiennie – uzależniony chce udowodnić, że potrafi. Można tę sytuację przyrównać do efektu jo-jo. Chudnę, tyję, chudnę, tyję - gram, nie gram, gram, nie gram i za każdym razem faza „gram” jest dużo grosza. Zaczynają się kilkudniowe ciągi – w przypadku Zbyszka najdłuższy trwał 56 godzin. 56 godzin w półmroku, bez zegara, bez jedzenia, za to często z alkoholem. Kierunek jest tylko jeden.
Wyjście jest tylko jedno
Od hazardu można się uwolnić, jednak tak jak w przypadku alkoholizmu nigdy nie można powiedzieć, że jest się wyleczonym – na zawsze pozostaje się niegrającym hazardzistą. Mąż Zofii, mimo że podejmował próbę leczenia się, gdy pojawiała się konieczność powtarzania kilku zajęć – zrezygnował. Po dwóch latach od pierwszego opuszczenia rodziny zostawił kartkę, że nie chce mieć z nią więcej do czynienia i po prostu wyszedł. Nie ma go rok, ale Zofia wie, że jest nadal w mieście, wie, gdzie bywa. – Zastanawiam się, co bym zrobiła, gdybym go zobaczyła. Cały czas tego nie wiem – przyznaje. To twarda, zdecydowana kobieta, matka trójki dzieci, po której widać, że się nie poddaje. Uważa, że już się pogodziła z całą sytuacją, przebrnęła z pomocą dzieci przez najgorszy czas.
A Zbyszek? Nie gra dziewięć miesięcy, założył własną firmę, ma od kilkunastu lat partnerkę, której opowiedział, co się z nim działo. Terapię już zakończył, chodzi jeszcze na mityngi. Czy żałuje tego, co się wydarzyło? Czy cofnąłby czas, gdyby mógł? – Żyję obecną chwilą, nie oglądam się za siebie, bo gdybym to robił, to wszystko byłoby naznaczone tym, co się stało, a ja chcę żyć normalnie – stwierdza zdecydowanie. Jednak jak sam przyznaje, lubił grać i, gdyby mógł robić to nadal bez żadnych konsekwencji, to kontynuowałby to, ale wie, że nie może.
– Gdybym nie przestał, po prostu nie byłoby mnie tutaj – wyjaśnia.
Gra bez konsekwencji? Nigdy. Pierwsze wygrane pociągają za sobą chęć zdobycia kolejnych, następnych. Jeżeli raz weszło się w wir hazardu, nie ma powrotu do gry kontrolowanej. Życie bez konsekwencji nie istnieje.
Źródło: Przewodnik Katolicki 46/2009